Byłam pewna, że jestem zdrowa, ale wolałam dmuchać na zimne
Od marca 2020 roku w każdych wiadomościach w telewizji, radio słyszymy o koronawirusie. Ciągle podawane są liczby chorych, co rusz nowe obostrzenia, a maseczki na twarzach to prawie element naszej garderoby. Jeszcze do niedawna to wszystko było gdzieś daleko, Chiny, Włochy, Hiszpania, Niemcy. Aż tu nagle, jak grom z jasnego nieba spadła informacja, że pierwszy przypadek w Polsce i to człowiek z okolic Ostródy. Potem, jak się okazało, razem z tym człowiekiem jechała córka koleżanki pani Jagody, która opowie nam o swoim zachorowaniu na COVID-19.
– Gdy usłyszałam w mediach o pierwszym przypadku koronawirusa w Polsce, krew w żyłach zmroziła się. Boże, to już u nas…. Broń nas przed zakażeniem…, przecież mam rodzinę, dzieci, które są na studiach w dużych miastach, a tam większa możliwość złapania wirusa , męża, który pracuje w Niemczech, a tam już tyle przypadków. Jednak najważniejsze, mam rodziców w wieku największego ryzyka… Nerwy były napięte – wspomina Pani Jagoda.
– Gdy następnego dnia pojawiłam się w pracy, doznałam szoku. Jak się wtedy okazało córka mojej koleżanki, z którą siedzę przy jednym biurku wracała jednym autobusem z pierwszym przypadkiem chorego z Ostródy. Cała ich rodzina została skierowana na kwarantannę. Łzy, strach i odliczanie dni, może jednak oni nie są chorzy. Może i ja nie zaraziłam się od nich. Do rodziców nie jeździłam przez dwa tygodnie. I ciągle ten strach, oby nie ja, oby nikt z moich bliskich nie zachorował… – relacjonuje nasza rozmówczyni .
I tak każdy kolejny dzień, szokujące wiadomości i zdjęcia trumien w mediach. I nerwy, kiedy to się skończy. Pocieszały informacje, że wraz z nadejściem ciepłych dni liczba nowych przypadków może się zmniejszyć, gdyż po wstępnych badaniach, podobno w wysokich temperaturach wirus będzie ginął.
– Z nadejściem jesieni koszmar wrócił. Znowu obostrzenia, maseczki, dezynfekcja, dystans, znowu codzienny strach, aby nie „złapać” wirusa. Zamknięte cmentarze na Wszystkich Świętych, później zamknięte galerie handlowe, godziny dla Seniorów, ale to nic… Wytrzymamy, oby nie zachorować. W pracy tak samo trzeba uważać, bo jednak co raz więcej przypadków w pobliżu, już strefa żółta, za chwilę czerwona. Na wiosnę się udało, teraz też musi – myślała Jagoda. – Aż pewnego czwartku wstałam z bólem głowy, więc szybka kawa, tabletka przeciwbólowa i do pracy. Jednak gdzieś przez głowę przebiegła myśl, czy to nie koronawirus? Nie, niemożliwe, przecież ja tak bardzo uważam, zachowuję dystans społeczny, noszę maseczkę, ciągle dezynfekuję ręce, aż skóra piecze. To zwykła niedyspozycja, może niskie ciśnienie? – myślała pani Jagoda.
– Po pracy obowiązki domowe jak zwykle, pranie, obiad, sprzątanie, jednak do rodziców nie pojechałam. Byłam pewna, że jestem zdrowa, ale wolałam dmuchać na zimne. Kolejny dzień – piątek, zaczęłam podobnie, znowu rano tępy ból głowy. Jednak, gdy wyjrzałam za okno, no przecież nie może być inaczej, deszczowo, niskie ciśnienie, więc jak poprzedniego dnia, kawa tabletka i do pracy. A tam poczułam się lepiej. Nawał zadań do wykonania dał zapomnieć, że coś mi rano było, ale do czasu. Po powrocie z pracy czułam się bardzo zmęczona. Dalej sobie tłumaczyłam, że to zmęczenie po całym tygodniu. – wspomina nasza rozmówczyni. – Więc chociaż jestem osobą bardzo aktywną i nie lubię leżeć w dzień, tak wówczas położyłam się pod kocyk przed telewizorem, bo jeszcze w plecach coś zaczęło strzykać. W sobotę już nie wstałam z łóżka. Z powrotem ból głowy, plecy jak potłuczone i zmęczenie, ogromne zmęczenie. Zadzwoniłam do swojego lekarza rodzinnego i ten mnie pocieszył, że to może być zwykłe przeziębienie. Uspokoiłam się, wzięłam tabletki od przeziębienia i jak to od dawna było wiadomo, że w przeziębieniu najlepiej wygrzewać się w cieple, sobotę i niedziele spędziłam w łóżku. W poniedziałek pojechałam na test, żeby mieć pewność, że to nie koronawirus. I jakie było moje przerażenie, gdy po dwóch dniach oczekiwania, dostałam telefon z sanepidu, że mój wynik badania wyszedł dodatni – mam koronawirusa. Płacz, zdenerwowanie, niepewność, czy nie zaraziłam innych (szczególnie moich rodziców), jak ten wirus się rozwinie dalej, podawanie ludzi, z którymi miałam kontakt. Ten dzień był straszny. – opowiada Jagoda
– A potem poszło jak po nitce do kłębka…. Po mnie zachorował mąż, potem jedna córka, druga i syn. Z pracy mnóstwo osób na kwarantannie, a dwie osoby, z którymi miałam kontakt, tak samo mają koronawirusa. Kto dalej? Kto w dalszych kontaktach przeniósł wirusa? Skąd ja go ,,złapałam”? Przecież tak bardzo uważałam… Najważniejsze, że nie zaraziłam swoich rodziców.
– Od mojego zachorowania minęły już dwa tygodnie. Czuję się bardzo osłabiona. Przy większym wysiłku oblewają mnie tzw. ,,siódme poty”. Ale w moim przypadku, jak i moich bliskich udało się zwalczyć chorobę w domu. Nie potrzebowaliśmy respiratorów. Wróciłam do pracy, chociaż zdalnie. Jednak nie wszystkim tak się udało. Teraz o śmierci przez COVID słyszy się w naszych stronach. Wirus zbiera kolejne ofiary. Dlaczego? Co spowodowało, że pomimo zaleceń i obostrzeń jest tyle zachorowań? Trudno znaleźć logiczne wytłumaczenie. Jednak tym, którzy dalej twierdzą, że wirusa nie ma, ja mówię jest i bardzo szybko atakuje innych, bliskich nam osób. Nie lekceważmy go! Moja koleżanka z pracy leży na OIOMIE i walczy o życie. Oby wygrała tę walkę! – komentuje Pani Jagoda.
Na koniec pani Jagoda apeluje do wszystkich: Mimo wszystko noście maseczki, zachowujcie dystans, pamiętajcie o dezynfekcji rąk. Jeśli nie chcecie dbać o sobie i swoich bliskich, dbajcie o innych ludzi, których możecie spotkać w miejscach publicznych. Może właśnie dzięki tym środkom ostrożności ja i moja rodzina przeszliśmy tę chorobę w miarę łagodnie.
AB