Człowiek renesansu – […] lubię takie określenie, chociaż wiem, że jest na wyrost


Michał Wiśnicki to Przewodniczący Rady Miasta i Gminy Chrzele, Prezes Towarzystwa Przyjaciół Chorzel, nauczyciel i wykładowca akademicki. Jego osobowość można bez wątpienia określić słowami: człowiek renesansu, bo jak sam przyznaje […] lubię takie określenie, chociaż wiem, że jest na wyrost […].
– Kiedy wpisałem Pańskie imię i nazwisko w wyszukiwarkę Google natrafiłem, na ciekawy opis Pańskiej sylwetki. Wynika z niego, że jest Pan człowiekiem orkiestrą. Z jednej strony dziennikarz, nauczyciel i wykładowca akademicki, z drugiej pracownik samorządowy, przedsiębiorca i działacz społeczny.
– Jednym słowem: człowiek renesansu. Lubię takie określenie, chociaż wiem, że jest na wyrost. Ale renesans to moja ulubiona epoka, jeśli spojrzymy na nie z perspektywy szkolnej. Moi uczniowie coś o tym wiedzą. Gdybym sam miał się określić, to moją kategorią jest… brak kategorii. Miałbym problem z zaszufladkowaniem samego siebie. I chyba tego właśnie chcę. Nie być nauczycielem czy dziennikarzem. Być sobą. A że jestem ciekawy świata, to ciągnie mnie tam, gdzie mnie nie było. Uwielbiam stawiać sobie nowe wyzwania i cele. Zawodowe, społeczne, kulturalne… To chyba też największy problem dla tych, którzy chcieliby mi przypiąć jakąś łatkę. Od dobrych kilku lat uczę w szkole. Ale sam nie nazywam siebie nauczycielem – jakoś nie trafia do mnie takie określenie. Wolę po prostu mówić, że uczę młodzież. Podobnie jest z innymi dziedzinami.
– Jest Pan również radnym i zarazem Przewodniczącym rady Miasta i Gminy Chorzele, jak czuje się Pan w tej roli?
– To właśnie kolejny przykład poszukiwania nowych wyzwań. Radnym jestem od 2018 roku. Wtedy też zostałem wybrany na przewodniczącego naszej rady. To kompletnie nowe doświadczenia. Nie mogę powiedzieć, że specyfiki samorządowej nie znałem – w przeszłości pracowałem w urzędzie gminy, a jako dziennikarz często przyglądałem się posiedzeniom radnych. Teraz widzę to z drugiej strony. A jak się czuję jako radny? Znowu nie wchodzę tu w żadną rolę. Jestem w radzie, bo mam swoje pomysły i jednocześnie chciałbym być głosem tych mieszkańców, którzy nie zawsze mieli możliwość zgłoszenia swoich uwag. Nie czuję się kimś ważniejszym, że zasiadam w radzie czy jestem jej przewodniczącym. To chyba zresztą nie powinno tak działać. Cieszę się jednak, jeśli mogę dołożyć swoją cegiełkę do jakiejś dobrej inicjatywy. Jedno postanowienie jest ważne. Od listopada 2018 roku konsekwentnie przeznaczam całą dietę na cele społeczne. Na koniec 2019 roku przedstawiłem swoje rozliczenie na profilu na Fb. Szykuję je też za rok 2020.
– Dlaczego zdecydował się Pan na działanie w samorządzie lokalnym?
– Hmmm… Dobre pytanie. Odpowiem może w ten sposób. W 2006 roku zacząłem działalność w Towarzystwie Przyjaciół Chorzel. Założyłem je niedługo po powrocie ze studiów, gdyż brakowało mi w Chorzelach tego, co mogłem spotkać w dużym mieście. Z roku na rok nabieraliśmy rozmachu i doświadczenia. Ale nie zawsze znajdowało to oddźwięk we współpracy z samorządem. Postanowiłem zatem wnieść głos trzeciego sektora do rady. Oczywiście nie zajmuję się tylko tym, ale cieszy mnie każda aktywność obywatelska. Uważam, że rolą samorządu jest wspierać aktywnych ludzi. Nie przejmować ich rolę, wyręczać w czymś ludzi, ale ich wspierać. Tak na przykład w 2019 roku z moją pomocą rozpoczęliśmy wsparcie dorosłych dzieci niepełnosprawnych z naszej gminy. A zajęła się tym organizacja pozarządowa z Chorzel – Fundacja „Iskierka”. Razem wykonaliśmy kawał świetnej roboty. Żal, że w 2020 roku epidemia krzyżuje nam plany. Ale nie nam jednym, więc nie ma co narzekać.
– Jak wygląda Pańska współpraca burmistrzem Miasta i Gminy Chorzele i pozostałymi radnymi?
– Na pewno ta współpraca wygląda dzisiaj inaczej niż w poprzednich kadencjach. Obecnie większość radnych jest spoza klubu reprezentowanego przez burmistrza. Ale moim zdaniem to wychodzi tylko na plus – balans we władzach jest potrzebny nie tylko na szczytach władzy, lecz także w lokalnych środowiskach. I dobrze, że możemy mieć odrębne zdanie. Tylko tak możemy próbować budować konsensusy i kompromisy. Przekonywać się do swoich pomysłów. W samorządach nie powinien się liczyć głos tylko jednej ze stron. Ani tylko burmistrza czy wójta, ani też jedynie większości rady.
– Dwa lata temu nastąpiła zmiana na stanowisku starosty powiatowego, czy ta zmiana miała wpływ na Miasto i Gminę Chorzele?
– Dla naszej gminy ta zmiana była o tyle znacząca, że po raz pierwszy znaleźliśmy się w sytuacji, gdy starostą jest osoba spoza Chorzel. Dotychczasowy włodarz powiatu przez 5 kadencji wywodził się stąd. Niewątpliwie więc sytuacja się zmieniła, bo przecież zwykle jest tak, że bliższa koszula ciału. Jednak to jest nieuchronna rzecz w polityce, także tej lokalnej. Trzeba więc współpracować z nową władzą, tak jak trzeba będzie to robić za 3 lata, kiedy mogą znów zmienić się władze gminne czy powiatowe. Jestem zwolennikiem rozmów i współpracy. Kilka razy zapraszałem pana Krzysztofa Bieńkowskiego na nasze posiedzenia, za każdym razem były to rzeczowe rozmowy. My jesteśmy skazani na tę współpracę, bo na naszym terenie mamy sporo obiektów zarządzanych przez powiat. Obyśmy tylko potrafili wspólnie dochodzić do dobrych rozwiązań – jak choćby kwestie finansowania basenu. Ten obiekt nie powinien być kwestią sporu, ale troski każdego z samorządów.
– Jest Pan też nauczycielem języka polskiego i wykładowcą akademickim, jak pracuje się panu z
młodzieżą?
– Obecnie, ze względu na dużą liczbę obowiązków, zrezygnowałem ze współpracy z Wydziałem Polonistyki UW, gdzie prowadziłem zajęcia dla studentów zaocznych. Pozostały mi zajęcia w dwóch przasnyskich liceach. I – tak jak powiedziałem wcześniej – raczej uczę młodzież, niż jestem nauczycielem. To chyba bardziej adekwatne określenie. Dlaczego? Chyba jednak nauczyciel ma trochę negatywnych konotacji. A ja traktuję każdą lekcję jak przygodę. Spotkanie z dorastającymi ludźmi może być fascynujące. Kiedy zaczynałem pracę w szkole – to był rok 2006 – najbardziej obawiałem się pierwszego kontaktu z uczniami. Teraz wręcz nie mogę się doczekać, kiedy poznam nowe klasy w nowym roku szkolnym. Fascynuje mnie to, jak zmieniają się pokolenia, ich sposób widzenia świata. Czasem narzekamy na młodzież, ale nie powinniśmy. Młodzież mamy fantastyczną! No, może dzisiaj jest bardziej ukierunkowana na to, co chce od życia i od szkoły. Nie chce uczyć się tylko dla ocen. Ale czy to źle?
– Czy według Pana nauka zdalna może mieć wpływ na poziom edukacyjny i wyniki egzaminów maturalnych?
– Nic nie zastąpi bezpośredniego kontaktu z uczniem. Użyję tu takiego porównania: kto z nas chciałby umawiać się na randki tylko online? Zwłaszcza jeśli będziemy mieli wyłączone kamery? Tak samo w szkole. Kiedy mam lekcję przez internet, skąd mam wiedzieć, co uczeń robi w domu? Czy mnie słucha i analizuje wiersz, czy gra sieciowo z kolegami? Kiedy pytam o opinię jedną osobę, 29 innych milczy. Też słuchają? Analizują? Czy po prostu bawią się telefonem? Oczywiście nauczanie zdalne ma też plusy. Mam pod ręką mnóstwo pomocy naukowych w sieci i mogę je w każdej chwili zastosować. Ale te plusy chyba nie zakryją minusów. Nie wiem, co zrobiłbym na miejscu rządzących, bo tu mądrego rozwiązania nie ma. Wiem tylko, że wyjdziemy z pandemii wszyscy potłuczeni. Oświata, dzieci i młodzież, a w dalszej perspektywie – całe społeczeństwo, które będzie musiało mierzyć się z pokoleniem introwertyków.
– Ukończył Pan dziennikarstwo i komunikację społeczną na Wydziale Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego, czy pracował Pan zawodowo jako dziennikarz?
– Na dobrą sprawę przestałem pisać do gazet w momencie rozpoczęcia kadencji w radzie. Mam za sobą prawie 15 lat doświadczenia jako dziennikarz lokalnych tytułów. Prawie 8 lat, od 2000 do 2008 roku współpracowałem z redakcją sportową Polskiej Agencji Prasowej w Warszawie. To genialne doświadczenie. Mnóstwo praktyki, no i bonusy, jak np. możliwość spotykania się z najbardziej znanymi polskimi sportowcami. Wspominam to z wielkim sentymentem. Wybrałem jednak życie w małym mieście i musiałem z tego zrezygnować. Coś się zyskuje, coś się traci…
– Jak ocenia Pan sytuację związaną z lokalnymi mediami, a mianowicie o konkurencję z samorządami, które coraz częściej wydają różnego rodzaju biuletyny, gazetki, prowadzą fanpage na FB i posiadają własne strony internetowe, tym samym przejmują część ich zadań?
– Niewątpliwie ostatnia dekada przynosi nam gruntowną zmianę modelu mediów lokalnych. Te ostatnie są często w trudnej sytuacji. Muszą dobrze żyć z samorządami, bo potrzebują reklam, a zarazem patrzeć władzy na ręce. A to popularności nie przynosi. Młode pokolenia nie kupują też gazet, bo żyją tym, co jest w sieci. Dlatego media znane nam z początku tego wieku wkrótce odejdą do przeszłości. Natomiast martwić może to, że zadania mediów przejmują gminne biuletyny. Tam nie będzie czegoś takiego jak prawo do krytyki prasowej. Pracownik gminy krytykujący wójta, burmistrza
– Jest pan Prezesem Towarzystwa Przyjaciół Chorzel. Czym się zajmujecie?
– Och, to jest pytanie chyba na inny wywiad. Dla mnie TPCh jest prawie połową mojego życia. W styczniu minie 15 lat od założenia naszej organizacji. Może to będzie dobry pretekst do oddzielnego artykułu? Bo opowiedzenie w 3 zdaniach o tym, czym się zajmujemy – to po prostu niepowiedzenie niczego.
– Jednym z ostatnich Waszych działań był Dzwon Pamięci w Chorzelach, a czym jeszcze możecie się pochwalić?
– Łącznie od założenia organizacji przeprowadziliśmy około 80-90 różnych akcji, działań, inicjatyw. Wyławianie perełek z lokalnej historii i ich przedstawianie – taki był nasz punkt wyjścia. Ale potem ewoluowaliśmy. Zajmujemy się promowaniem lokalnej turystyki, animujemy kulturalnie, organizujemy pikniki historyczne i rajdy piesze dla dzieci i młodzieży. Od kilku lat regularnie organizujemy koncerty naprawdę znanych postaci – z naszego zaproszenia grali w Chorzelach Stanisław Soyka, Grzegorz Turnau, zespoły Voo Voo, Raz Dwa Trzy, była Grupa MoCarta a rok temu – Alicja Majewska. Myślę, że przez 15 lat zapracowaliśmy na swoją markę. Ale o tym mogę opowiedzieć szerzej, jeśli tylko otrzymam zaproszenie do takiego wywiadu.
– Jakie ma Pan plany na przyszłość bliższą i dalszą?
– Może to zabrzmi dziwnie, ale nie mam planów na daleką przyszłość. Działam instynktownie. Realizuję potrzebę chwili. Mogę powiedzieć, co chciałbym zrobić w roku 2021. Jako działacz społeczny chciałbym zrealizować koncert, na którym spotkamy, choć na chwilę… Freddiego Mercury’ego. Serio! Liczę na rychły koniec epidemii i zorganizowanie koncertu „Queen… symfonicznie”. Gwarantuję, że będzie to wyjątkowe wydarzenie. I już zapraszam na czerwiec 2021 roku. Jako radny liczę na to, że w tym roku rozwiążemy problem małych inwestycji w samych Chorzelach – potrzebujemy pomocy dla mniejszych osiedli, pozostawionych na uboczu. Trochę oświetlenia, poprawy dróg. To nie są wielkie kwoty, a ważne potrzeby zapomnianych mieszkańców. Gdybym miał się uprzeć, co z tą daleką przyszłością, to widzę się jeszcze w jednym miejscu. I wcale nie będzie to stanowisko burmistrza Chorzel, jak wiele osób sadza mnie tam od 2012 roku. Chciałbym zorganizować u siebie wydarzenie kulturalne na miarę koncertów „Męskiego Grania”. Albo może takiej kapeli jak np. Red Hot Chili Peppers. W Chorzelach. Dlaczego nie? Wtedy powiem sobie: chwilo trwaj, jesteś piękna.
I pójdę na emeryturę.
Rozmawiał: Szymon Wyrostek